« Powrót do serwisu Moja Ostrołęka

Czwartek, 28 marca 2024 r., imieniny Anieli, Renaty, Kastora

Moja Ostrołęka

Aktualności

Łukasz Kadziewicz o Arkadiuszu Gołasiu

W 2017 roku na rynek trafiła książka "Kadziu. Siatkówka i rock'n'roll", którą napisał Łukasz Olkowicz. Jeden z rozdziałów poświęcony jest Arkadiuszowi Gołasiowi. Były świetny siatkarz opisał wspomnienia związane z naszym zawodnikiem oraz moment, gdy dowiedział się o wypadku. Zapraszamy do lektury.


Rozdział XIV
Arek

Słońce planowało przywitać nowy dzień, a my we trzech staliśmy zbłąkani przy drodze do Zakopanego. Z nadzieją wypatrywaliśmy jakiegoś samochodu. Trwał obóz reprezentacji, akurat dostaliśmy wolny wieczór i postanowiliśmy zwiedzić miasto. Jak często nam się zdarzało, zanim się zorientowaliśmy, wskazówki zegara pokazywały już piątą rano i musieliśmy wracać do hotelu. Pech polegał na tym, że skończyły nam się pieniądze i nie mieliśmy na taksówkę.

Reklama


Z oddali mignęły upragnione światła. Nadjeżdżał bus, naszymi wybawcami mieli okazać się właściciele piekarni. Mogła być i piekarnia, było nam wszystko jedno, byleby jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Machnęliśmy błagalnie, żeby zatrzymać auto. W środku siedziało starsze małżeństwo, poczciwy pan wiózł żonę.
– Przepraszamy, ale nie mamy pieniędzy, a musimy dostać się do hotelu COS-u. Zawieziecie nas tam?
– Wskakujcie na pakę.
I tak z Arkiem Gołasiem i Pawłem Papke, siedząc wśród ciepłych jeszcze bułek i pączków, wracaliśmy na kolejny dzień zgrupowania.

Arek... Z nim nawet powroty spod Zakopanego przy wschodzie słońca były na wesoło i słodko. Rzadko kiedy spotyka się tak dobrego człowieka. Zawsze na tak, zarażający energią. Patrzyłem na niego po wyczerpującym treningu, gdy jechaliśmy zamknięci w windzie, a on się uśmiechał. Nie ustami, jak wszyscy, ale śmiał się oczami. I już wiedziałem, że warto za nim ciągnąć. Czułem, że jemu też jest ciężko, ale daje radę, więc dobrze być w takim towarzystwie.
Był ukierunkowany na bycie na plus. Rzadko kto potrafił wyprowadzić go z równowagi. Dusza towarzystwa, skory do pomocy, zabawy, wygłupów, szukający kontaktu z innymi.
Kończyliśmy akurat mecz w reprezentacji.
– Idziemy zjeść kolację „Goły”? – zapytałem jeszcze na boisku.
Nawet nie dosłyszał pytania:
– Jasne...
Przyjaźnił się z Krzyśkiem Ignaczakiem. Często jest tak, że lądujesz z gościem w jednym klubie i poznajesz bratnią duszę. Oni złapali się w Częstochowie. Jeden długi i chudy, drugi mały i gruby. Flip i Flap. Teoretycznie do siebie nie pasujący, ale namalowali niejeden pozasportowy obraz i zostali przyjaciółmi.

W reprezentacji zadebiutowaliśmy w tym samym roku, ale byliśmy na zupełnie innym poziomie. Arek znalazł się przede mną w hierarchii środkowych. Miał wszystko, by zostać wielkim siatkarzem i wyznaczać trendy w tej dyscyplinie. Skakał kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt centymetrów wyżej niż inni na naszej pozycji. Wysoki, szczupły, świetnie przygotowany motorycznie.
– Musiałeś mieć jakiegoś czarnoskórego przodka. Biali tak nie skaczą – żartowaliśmy z niego.
Dokładał do tego dobrą zagrywkę – jak trafił odpowiednio piłkę, to jakby kamienie latały i głowę przygotowaną na sukces.  
Miał prawo nosić ją wysoko z racji umiejętności i wyjątkowych predyspozycji skocznościowych, a pozostał skromnym chłopakiem z dystansem podchodzącym do siatkówki i tego, co działo się wokół niego. Dzieciak pojechał na Igrzyska Olimpijskie jako 23-latek i był tam podstawowym zawodnikiem, a ja tylko przypadkowym.
W tym samym roku wyjechaliśmy za granicę – ja do Surgutu, on do Padwy. Po sezonie podpisał kontrakt z gigantem – Lube Banką Macerata. Trafił do klubu, w którym mógł już myśleć o wygrywaniu najważniejszych rozgrywek. Nie był jeszcze siatkarzem kompletnym, zdawał sobie sprawę, ile ma jeszcze do zrobienia. Czekało go mnóstwo pracy, by poprawić technikę, bo ani on, ani ja w takim wieku – występując na pozycji środkowych – nie mogliśmy mieć wybitnej. Arek był ofensywnym zawodnikiem, robił to na rewelacyjnym poziomie, za to rezerwy pozostawały w grze blokiem.
Po kilku spotkaniach w Lidze Światowej zwrócił mu na to uwagę Raul Lozano.
– Super na zagrywce, super w ataku, ale jeszcze ani razu nie zablokowałeś.
„Goły” ze szczerością wypisaną na twarzy wypalił:
– No trenerze, życie. Gdybym jeszcze blokował, to byłbym najlepszy na świecie.
Nie trzeba go było namawiać do treningu, potrafił bardzo ciężko pracować, ale to wszystko przykrywało jego optymistyczne podejście do życia.

Reklama

16 września 2005 roku w Jastrzębiu trwały przygotowania do rozpoczęcia sezonu. Szykowaliśmy się do sesji fotograficznej w starej hali, przyszli zawodnicy, trenerzy i lekarze. Usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwiami. Wolnym krokiem szedł w naszym kierunku dyrektor klubu Zdzisław Grodecki. Po jego białej twarzy zorientowaliśmy się, że stało się coś poważnego. Zatrzymał się przy nas.
– Arek Gołaś nie żyje...
Cisza.
Jakby ktoś przywalił młotem w tył głowy.
Cisza.
Dodał, że miał wypadek w drodze do Włoch, na wysokości Klagenfurtu. Nie wiedział, kto prowadził – Arek czy jego żona. Dowiedzieliśmy się tylko, że zginął, a Agnieszka jest w śpiączce. Miał 24 lata.
Pobiegłem do szatni, żeby się upewnić. Nie wierzyłem. Zadzwoniłem do Kamilli.
– Słyszałaś, co się stało?
– Nie.
– „Goły” nie żyje, miał wypadek. Jechali już do Włoch.
– Co z Agnieszką?
Wiedzieliśmy tylko tyle, że zabrali ją do szpitala. Gorączkowo poszukiwaliśmy informacji, w jakim jest stanie. Przeżyła, miała kilka obrażeń. Dwa miesiące wcześniej wzięli ślub, a przed feralnym wyjazdem kupili nowe auto. Po mistrzostwach Europy zadzwonili z Maceraty, żeby Arek stawił się dzień czy dwa dni wcześniej niż planowali, bo zbliżała się prezentacja drużyny.
Samochód uderzył w barierę dźwiękoszczelną na autostradzie w Austrii od strony śpiącego „Gołego”. Zbieg nieszczęśliwych okoliczności spowodował, że z ogromnym smutkiem i cierpieniem na pogrzebie w Ostrołęce razem z innymi siatkarzami śpiewaliśmy: „Dobry Jezu, a nasz panie...”.

Reklama

Książka cały czas jest dostępna w księgarniach. Zachęcamy i zapraszamy do lektury.

Odsłon: 14929
Komentarzy: 0
09:44, 16.09.2020r.

« Powrót do strony głównej


» Powiązane artykuły

'Szóstka' i rzekunianie z awansem (zdjęcia)

"Szóstka" i rzekunianie z awansem (zdjęcia)

Kolejny turniej Ligi Małych Gier za nami. Klasy VI rywalizowały na siatkarskim parkiecie w Szkole Podstawowej nr 2 w Ostrołęce. Spadek do II ligi zaliczył zespół SP5 (II) oraz Czerwin II, natomiast awans do najwyższej klasy rozgrywkowej zaliczyli chłopcy z Rzekunia oraz reprezentacja SP 6 (1).

Siatkarze walczą o życie! Piasta: Jedziemy po zwycięstwo

Siatkarze walczą o życie! Piasta: Jedziemy po zwycięstwo

Za nieco ponad 24 dowiemy się, w której lidze w przyszłym sezonie zagrają siatkarze SPS-u Volley Ostrołęka. Podopieczni Arkadiusza Piasty w sobotę rozegrają ostatni mecz w tym sezonie. Najważniejszy mecz w tym sezonie!

SPS Volley musi urwać się ze stryczka

SPS Volley musi urwać się ze stryczka

Do zakończenia siatkarskiej II ligi pozostały dwie kolejki. W tym momencie gracze SPS-u Volley zajmują przedostatnie miejsce w tabeli. Do Lechii II Tomaszów Mazowiecki tracą trzy punkty. W najbliższą sobotę muszą bezwzględnie wygrać i liczyć na dobry wynik w stolicy.

Siatkarze wykonają niewykonalne zadanie?

Siatkarze wykonają niewykonalne zadanie?

Gracze SPS-u Volley Ostrołęka walczą o utrzymanie w II lidze. Podopieczni Arkadiusza Piasty w sobotę o godz. 18:00 rozpoczną domowe spotkanie ze Spartą Grodzisk Mazowiecki. Zadanie będzie niezwykle trudne. Rywale to lider tabeli, który zmierza po awans.

SPS Volley nad przepaścią

SPS Volley nad przepaścią

Siatkarze z Ostrołęki przegrali po raz piętnasty w sezonie. SPS Volley przegrał 1:3 z Polcanexem Kobyłka. Sytuacja zespołu Arkadiusza Piasty jest zła. Do końca sezonu nasi rozegrają trzy spotkania. Muszą wygrywać, by zachować drugoligowy byt.

» Wasze komentarze

Brak komentarzy

» Dodaj komentarz




Redakcja serwisu Moja Ostrołęka nie bierze odpowiedzialności za treść komentarzy zamieszczonych przez internautów. Należą one do osób, które je zamieściły.

Reklama



Najnowsze wideo